Nasłuchałem się o "Buntowniku" wiele. Że mądry, poruszający, ciepły... Że kultowy. No i trafiłem dziś przypadkiem na jakimś programie, usiadłem, obejrzałem. Tak sobie. Sporo patosu, uproszczeń, epatowania łzami i emocjami. Walka dobra ze złem o duszę Niewinności? Woland i Mistrz? "I odjechał w stronę zachodzącego słońca?" Słabo. Nie kupuję tego.
Bo to dobry film w którym wcale nie ma nic głębokiego ani odkrywczego po prostu dobre kino , i najgorsza rola R.Williamsa jaką widziałem.
Ja parę lat temu miałam podobna opinię, o co tyle hałasu? w czym on taki fenomenalny jest? jednak kiedy oglądałam go drugi raz już bardziej mi sie podobał, wczoraj obejrzałam go trzeci raz i musze powiedzieć, że to naprawdę dobry film, który chetnie obejrze jeszcze kiedyś. Podobało mi sie głównie przedstawienie relacji Willa-Sean i Will-Skyler (nie było tu fajerwerków i jakos tak wszystko naturalnie miedzy nimi wyglądało).